Poznali się w internecie. On był uprzejmy, czuły i niezwykle uważny. Pisał codziennie, pytał o samopoczucie, interesował się jej pracą, rodziną, marzeniami. Przedstawiał się jako marynarz pracujący na kontraktach zagranicznych. Dla Moniki, bo tak nazwiemy bohaterkę tej historii, jej imię zostało zmienione, wszystko brzmiało wiarygodnie. Dziś opowiada swoją historię anonimowo, by przestrzec inne kobiety szukające miłości.
Monika ma 42 lata, mieszka w Zgorzelcu. Po trudnym rozwodzie długo była sama. - Czułam, że życie przecieka mi przez palce. Dzieci dorosłe, praca stabilna, ale brakowało mi bliskości, rozmów, poczucia bycia dla kogoś ważną - opowiada.
Mężczyznę poznała na popularnym portalu społecznościowym. Miał na imię Marek, na zdjęciach - przystojny, w marynarskim uniformie, na tle statków i portów. Tłumaczył, że rzadko bywa w Polsce, bo pracuje na morzu. To miało wyjaśniać, dlaczego nie mogą się spotkać od razu, a rozmowy wideo zawsze „nie wychodziły” - słaby zasięg, strefy czasowe, awarie sprzętu.
- Z czasem stał się dla mnie kimś bardzo ważnym. Pisał „dzień dobry” i „dobranoc”, mówił, że nigdy nie spotkał tak wrażliwej kobiety. Po kilku miesiącach zaczął pisać o wspólnej przyszłości, o domu, o tym, że kiedy wróci z ostatniego rejsu, wszystko się zmieni - wspomina Monika.
Moment przełomowy przyszedł niespodziewanie. Marek napisał, że jego statek ma problem, a on sam utknął w zagranicznym porcie. Potrzebował pieniędzy na „opłaty portowe” i szybki powrót do kraju. Zapewniał, że odda wszystko z nawiązką, gdy tylko się spotkają. - Wahałam się, ale ufałam mu. Wydawało mi się, że znam go lepiej niż niejednego mężczyznę, z którym byłam w realnym związku - mówi kobieta.
Przelała pieniądze. Potem jeszcze raz. I kolejny. Zawsze pojawiał się nowy problem: dokumenty, cło, choroba, bilet lotniczy. Aż w końcu kontakt się urwał. Profil zniknął. Telefon przestał odpowiadać.
- Najgorsze było nie to, że straciłam pieniądze. Najgorsze było poczucie wstydu i tego, że ktoś tak perfidnie wykorzystał moje emocje, moją samotność - przyznaje Monika.
Dziś wie, że padła ofiarą tzw. „romance scam” - oszustwa miłosnego, w którym przestępcy budują relację opartą na emocjach, by później wyłudzić pieniądze. - Chcę, żeby inne kobiety wiedziały, że to może spotkać każdą z nas. Niezależnie od wieku, wykształcenia czy doświadczenia życiowego - podkreśla.
Monika apeluje: jeśli mężczyzna poznany w sieci unika spotkań, zawsze ma wymówkę, szybko deklaruje miłość i prosi o pieniądze, to sygnał alarmowy. - Miłość nie powinna boleć ani kosztować. Prawdziwa nie wymaga przelewów ani tajemnic - mówi.
Swoją historię opowiada po to, by inne kobiety nie musiały przechodzić przez to samo. - Samotność to nie wstyd. Wstydem jest wykorzystywanie czyichś uczuć. Jeśli choć jedna osoba dzięki mojej historii zachowa ostrożność, będzie to dla mnie małe zwycięstwo - dodaje.
Dziękujemy Monice za podzielenie się swoją trudną, ale niezwykle ważną historią.







Napisz komentarz
Komentarze