Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 1 maja 2025 06:59
Reklama

Wstaliście ostatnio lewą nogą? No więc ja wstałam. Zupełnie niechcący! Felieton BazgrAłki

Każdy czasem ma pechowy dzień, to dzień w którym wszechświat dosłownie nas nienawidzi. Jak poradziła sobie Pani BazgrAłka z takim dniem i jaką ma na to radą? Przeczytaj felieton!

Wstaliście ostatnio lewą nogą? No więc ja wstałam. Zupełnie niechcący, przypadkowo, nieumyślnie. Śpię po lewej stronie łóżka, i pierwsza noga, którą stawiam na podłodze, to właśnie lewa. Więc każdego dnia muszę się przeturlać, pogimnastykować, żeby nie zrobić błędu i wstać prawą. Oczywiście luby ma zawsze ubaw przyglądając się temu gramoleniu. Jednak ostatnio sam przekonał się, że nie wolno igrać z przesądami, wkurzoną babą, ani lewą nogą.

Wszystko zaczęło się nad ranem, gdy ze słodkiego snu z Bradem Pittem w roli głównej, obudziły mnie dziwne dźwięki. Resztkami sił broniłam snu, w którym odziana w błękitną suknię tańczyłam z Bradem walca w zamczysku pełnym świec i kwiatów. Luby przygrywał na fortepianie dziwnie się szczerząc, co mnie trochę rozpraszało. Ale gdy już zaczynało robić się ciekawie, zaczęłam słyszeć dziwne dźwięki. Spojrzałam na lubego, a on się trząsł i charczał w bliżej nieokreślonym języku. Miałam nadzieję, że Pitt przegoni belzebuba, ale ten tylko się uśmiechnął, kichnął kilka razy i zniknął.

Obudzona patrząc się w sufit słyszałam nadal dziwne dźwięki dochodzące z salonu. Spojrzałam na lubego, który niewinnie posapywał obok i upewniwszy się, że nie ma chłop żadnego belzebuba, obudziłam się do reszty. I właśnie wtedy dotarło do mnie, że Pimpekrzyga na świeżo położonym na łóżku kocu.

Wyskoczyłam jak oparzona ratować co się da przed zwartością żołądka czworonoga i dopiero gdy ściągałam zwierzę na podłogę, uświadomiłam sobie, że wstałam nie tą nogą, co powinnam. No nic, myślę sobie, może fatum nie zauważy, bo jest środek nocy. Może to się nie liczy, bo liczy się tylko to wstawanie rano, a nie do wypadku?

A gdzie tam! Rano wstałam prawą nóżką, ale było już za późno. I tak: jajka zamiast na miękko, ugotowały się na twardo, zamiast posłodzić, posoliłam sobie kawę, skończył się gaz w kuchence, złamałam paznokieć i wyskoczył mi pryszcz na środku czoła. Jak nastolatce. No mówię wam! A to dopiero był poranek.

Na obiad zaplanowałam ugotować kalafiorową, ale zabrakło mi słodkiej śmietany do zupy. Więc modląc się do wszystkich bóstw od szczęścia i pecha, zaszpachlowałam pryszcz i rozglądając się na boki poleciałam do najbliższego spożywczaka. Szło mi całkiem nieźle przez pierwszą połowę drogi. W drugiej połowie spotkałam sąsiadkę, która coś sapała o nocnych hałasach. Chciałam czmychnąć przed wścibską, wiecznie niezadowoloną babą, ale o mały włos nie rozjechał mnie samochód.

W sklepie pośliznęłam się na świeżo umytej podłodze rozsypując karton z jabłkami i biegając za nimi, dziękowałam bóstwom, że nie pośliznęłam się w pobliżu pólek z alkoholem. Wzięłam zamiast jednej rzeczy, piętnaście, bo były w promocji i ledwo doniosłam je do kasy. Kasjerka odesłała mnie do kolejnej, bo musiała iść na przerwę. I tak z początku kolejki trafiłam znowu na koniec. Myślałam, że pech odpuści, ale nie. Przy samej kasie zrozumiałam, że w pośpiechu zapomniałam wziąć portfela.

Więc lecę do domu znowu przez te pasy rozglądając się na boki przed złem czyhającym na mnie za rogiem, mijam zdziwioną sąsiadkę, która będzie teraz opowiadać znajomym, że biegam jak wariatka po ulicy. Wchodząc zziajana do domu, zauważyłam w lustrze, że szpachla z pryszcza już spłynęła i pędząc po portfel, wdepnęłam w kolejne wymiociny Pimpka. Luby uczynnie bez słowa przyszedł posprzątać nie odzywając się ani słowem. Chwała mu za to!

Więc biegnę znowu do spożywczego, mijam trzeci raz wredną sąsiadkę – jak długo można wracać do domu???? – pędzę na złamanie karku przez ulicę i co? Straż Miejska. Za przejście nie na pasach pięćdziesiąt złotych. Ja już nawet nie dyskutowałam. Bałam się, że w ten pechowy dzień jak zacznę się odzywać, to mnie potraktują paralizatorem i zapuszkują na długie lata biorąc za groźnego przestępcę. W ten dzień nic mnie nie zdziwi.

Wracam do sklepu i odkrywam, że ktoś posprzątał już rzeczy, które zostawiłam. Krążę między półkami starając się sobie przypomnieć, co chciałam kupić, wracam do kasy, płacę… Karta bankomatowa nie działa. No, mogłam się spodziewać. Na szczęście zawsze noszę jakieś zaskórniaki w portfelu, więc udało mi się zapłacić. Uff.

Wracam do domu, mijając znowu tą samą sąsiadkę, nawet na nią nie patrzę wiedząc, że ona patrzy na mnie, siadam w kuchni, luby podaje świeżą kawę i ciasteczko nadal roztropnie milcząc, Pimpek nagle ozdrowiał, bo zjadł wszystko, co miał w misce i patrzy się na mnie wesoło ślepkami.

Oddycham. Dziś już nie zamierzam wychodzić z domu, narażać się na niebezpieczeństwo. Wystarczy zrobić zupę i przetrwać ten dzień. Chwilę jakby się uspokoiło. Więc mam nadzieję, że pech już opuścił to mieszkanie i moją szanowną osobistość. Dopiłam dobrą kawę, podrapałam Pimpka za uchem, wstawiłam zarzygane pranie, cmoknęłam lubego w czubek głowy postanawiając nie mówić mu o mandacie, i wzięłam się za gotowanie obiadu. I wiecie co? Okazało się, że nie kupiłam śmietany… Starość nie radość, pech nie wieczność.Może mi się uda jakoś przeżyć ten dzień. A wszystko przez lewą nóżkę.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Papieżak 19.03.2025 22:09
Haha, jak pech to pech

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE:
Reklama
Reklama